poniedziałek, 15 lutego 2016

Kinematomania #1: Walentynki z Deadpoolem

W cyklu Kinematomania na tapetę biorę filmy obejrzane ostatnio w kinie. Pierwszy odcinek poświęcam najpopularniejszej, póki co, premierze tego roku. Jeden z najbardziej znanych antybohaterów Marvela - Deadpool - w końcu doczekał się solowego filmu. I przy okazji rozwalił box office. Zapraszam do lektury.




Tytuł: Deadpool
Reżyseria: Tim Miller
Scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick
Produkcja: Ryan Reynolds, Lauren Shuler Donner, Simon Kinberg, Stan Lee, Rhett Reese, Paul Wernick, Jonathon Komack Martin, Aditya Sood
Muzyka: Junkie XL
Zdjęcia: Ken Seng
Główne role: Ryan Reynolds, Ed Skrein, Morena Baccarin, T. J. Miller, Gina Carano, Brianna Hildebrand, Stefan Kapicic




Deadpool właśnie pobił rekord otwarcia w USA jeśli chodzi o filmy z kategorią wiekową R, pokonując Matrix Reaktywacja. Pobił też lutowy rekord otwarcia, detronizując Pięćdziesiąt twarzy Greya. I pobił rekord otwarcia wśród filmów z wytwórni 20th Century Fox. Czy zasłużenie? Wszak ostatnio Przebudzenie Mocy też biło rekordy, co wcale nie czyni go dobrym filmem. Deadpool ma z Gwiezdnymi wojnami coś wspólnego - oba filmy były reklamowane na niezwykle szeroką skalę. Tylko że w przypadku komiksowej produkcji Foxa bardzo dobry marketing szedł w parze z bardzo dobrą jakością samego filmu. Tym razem nie czuję się oszukany. Deadpool to najlepszy film na podstawie komiksu Marvela od czasu drugiej części Kapitana Ameryki!

Siłą napędową obrazu o najemniku w czerwonym kostiumie jest humor. Wade Wilson ma cięty język i nie oszczędza nikogo - nawet aktora który się w niego wciela. Sypie żartami jak z rękawa i co najważniejsze, nie jest to dowcip wymuszony. A zakres tych żartów jest bardzo szeroki: od prymitywnego dowcipu kloacznego po bardziej wyszukany humor zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Muszę przyznać, że sam nie załapałem niektórych kawałków. Jest sporo dowcipów sytuacyjnych i odniesień do popkultury, nie tylko do filmów o superbohaterach ale też dramatów czy horrorów. Im lepiej ogarniamy temat, tym bardziej zabawny jest dla nas ten film.

Spory udział w sukcesie tego filmu miał Ryan Reynolds. Nie tylko walczył o powstanie tego filmu, nie tylko znakomicie go reklamował, ale przede wszystkim perfekcyjnie w nim zagrał. Jest bardzo naturalny w swej roli i wyraźnie czuć chemię między nim a jego ekranową partnerką, Baccarin. Już w X-Men Geneza widać było, że Reynolds robi co może, by jego postać wypadła dobrze. Teraz w pełni rozwija skrzydła i tworzy kreację, która z pewnością zostanie zapamiętana i dołączy do panteonu najlepiej odegranych postaci Marvela: Wolverine'a w wykonaniu Hugh Jackmana i Iron Mana w interpretacji Roberta Downeya Juniora. Tak jak Christopher Reeve był Supermanem, tak Reynolds jest Deadpoolem.

Główny wątek jest raczej pretekstowy, ale od filmu o tej postaci nie oczekujemy przecież skomplikowanej fabuły. Dlatego nie uznaję tego za wadę. Niemniej podczas seansu kilka rzeczy mi zgrzytało. Na przykład nie kupuję do końca motywu z tym serum, czy co to było, dzięki któremu Wade Wilson zdobył super moce. Geneza pseudonimu naszego smutnego klauna, choć w dużej mierze zgodna z komiksowym pierwowzorem, jest trochę naciągana i wydaje się być wciśnięta na siłę. W tych kilku scenach dialogi wypadły też trochę sztucznie, może właśnie z uwagi na te dziwne rozwiązania fabularne. Ale to tylko moje zdanie i na pewno inni stwierdzą: "hej, to Deadpool! Czego byś chciał? Hiperrealizmu?" Tak czy inaczej, te drobne wady nieznacznie tylko wpływają na moją ocenę. Najważniejsze, że film nie nudzi, bo cały czas dzieje się coś ciekawego i zwariowanego. Nie przeszkadza mi też Ed Skrein jako co najwyżej poprawny czarny charakter. I tak był lepszy od tych ćwoków z ostatnich produkcji Marvel Studios.

Dobrze wyszły twórcom odniesienia do serii o X-Men. Nie są one na zasadzie "patrzcie! Niedokończony wątek! Musicie iść do kina na następny film, żeby zobaczyć jak to się rozwinie!" co jest zmorą współczesnych dochodowych franczyz. To co się dzieje w Deadpoolu jest kompletnie oderwane od nowych filmów o X-Men, dzięki temu uniknięto zbędnej reklamy, film broni się jako samodzielna całość a wszystkie wątki znajdują zakończenie. Wspaniale było zobaczyć znów rezydencję Xaviera. Colossus nareszcie coś gada i jest istotnym elementem filmu. Świetna była też partnerująca mu nastolatka o mocach przypominających te posiadane przez Nitro. Gorzej oceniam kolejne niepotrzebne cameo Stana Lee. Facet ma parcie na ekran - rozumiem. Ale niech się ogranicza chociaż do filmów na podstawie swoich komiksów a nie cudzych, jak Deadpool, Kapitan Ameryka czy Strażnicy Galaktyki.

Dużą zaletą natomiast są sceny akcji: dynamicznie nakręcone a przede wszystkim czytelne; nie ma wrażenia chaosu i pytań "co się właściwie dzieje?" Bardzo podobała mi się finałowa konfrontacja z gościnnym udziałem Colossusa, Angel Dust i Negasonic Teenage Warhead. Takiego full-kontaktowego mordobicia w filmach super hero nie było od czasu Człowieka ze stali. Tutaj oczywiście jest ono doprawione krwią, wybuchającymi mózgami i odcinanymi częściami ciała.

Film oceniam na 9/10 i na pewno będę chciał go kupić na płycie, bo zabawa przy nim jest przednia. Jeśli jeszcze nie byliście w kinie zobaczyć Deadpoola w akcji, to na co czekacie? To trzeba zobaczyć! Bo inaczej Venom zje Twojego kanarka, kurde bele!








Wiem, nie ten komiks. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz